„Nasze konie nie wiedzą, co to człowiek na grzbiecie”
Artykuły

„Nasze konie nie wiedzą, co to człowiek na grzbiecie”

Moja miłość do koni zaczęła się już w młodym wieku. Pojechałam do babci na Ukrainę i tam była zwykła wiejska stajnia, w której zniknęłam. A potem przez długi czas nie miałem kontaktu z końmi. Ale zupełnie przez przypadek okazało się, że znajomy jego córki ma konia, z którym nie wie, co zrobić. Koń był atletyczny, obiecujący i kupiliśmy go. 

Przez jakiś czas jeździliśmy na zawody, żeby podziwiać naszego konia, ale to nie wystarczyło. Zaczęliśmy zgłębiać temat, interesować się życiem naszego konia, innych koni, stajni i okazało się, że w życiu tego konia nie wszystko jest tak różowe.

Wybraliśmy się także do stadniny koni w Połoczanach podziwiać konie: widok stada pędzącego o zachodzie słońca był przepiękny. A gdy już dotarliśmy na miejsce, na naszych oczach zobaczyliśmy, jak źrebię zostało ranne. Następnego dnia wróciliśmy zobaczyć, co się z nim dzieje. Nie pozwalali mu wychodzić na pastwisko, stał w oborze, ale ponieważ gospodarstwo nie było zbyt bogate, nikt nie miał zamiaru tego zbytnio robić. Zadzwoniliśmy do weterynarza, zrobiliśmy zdjęcie i okazało się, że źrebak ma złamanie. Zapytaliśmy, czy jest na sprzedaż, i odpowiedź brzmiała: tak. Zrobiliśmy mu operację za własne pieniądze, potem nie zgodzili się nam go sprzedać, ale gdy okazało się, że trzeba zrobić drugą operację, wznowiono negocjacje w sprawie sprzedaży. Operację przeprowadzono na Białorusi, właśnie w tej stajni. I w końcu wzięliśmy źrebię.

Ponieważ konie są zwierzętami stadnymi, nie żyją samotnie, potrzebny był towarzysz. I pojechaliśmy do Admirała (Mikoszy). Został uśmiercony dla sportu. Ma bardzo dobre wyniki w hodowli, a jego rodzeństwo wciąż jest poszukiwane przez kupców, ale tylne łapy Admirała były w kształcie litery X jak u krowy. Nogi mu się wyprostowały, chyba po miesiącu od zakupu, bo daliśmy mu wyśmienity chód.

Kiedy go kupiliśmy, powiedziano nam, że Admirał to wspaniały koń domowy, „materac”, ale kiedy przywieźliśmy go do domu, materaca już nigdy nie widziano. Tego samego dnia przeskoczył płot sąsiada, podeptał cały czosnek i tak zostało.

Trzeciego konia – Los Angeles, nazwaliśmy go Angelo – dostaliśmy go 2 lata później zupełnie przez przypadek. Pojechaliśmy do Połochan, pokazali nam konie, jego też pokazali – powiedzieli, że najprawdopodobniej będzie szedł na mięso, bo miał kontuzję w wieku 4 miesięcy i od tego czasu tylne łapy podczas ruchu przypominają narty – tak nie zejść z ziemi. Zaprosiliśmy weterynarza, zrobiliśmy zdjęcie i powiedziano nam, że najprawdopodobniej tak pozostanie – było już za późno, aby coś zrobić. Ale i tak to wzięliśmy. Koń był w bardzo złym stanie: pchły, robaki, sierść długa, jak u psa – konie tak nie rosną. Czesałam i płakałam – szczotka po prostu przejechała po kościach. Przez pierwszy miesiąc po prostu jadł, a potem odkrył, że, jak się okazuje, istnieje inny świat. Zrobiliśmy mu masaż kręgosłupa – najlepiej jak mogliśmy i teraz koń porusza się doskonale, ale wisi w powietrzu, jakby tańczył. Teraz ma 7 lat, a kiedy go zabrano, miał 8 miesięcy.

Ale to nie była jakaś planowana akcja ratunkowa. Generalnie nie polecam nikomu ratowania koni – jest to odpowiedzialne, trudne i nie jest to pies, którego można zabrać w bagażniku.

Nie da się od razu zakochać w koniu – wiele osób się ich boi. Ale tylko ci, którzy nie znają koni, boją się koni. Koń nigdy nie zrobi nic złego bez ostrzeżenia. 

W stadzie konie komunikują się za pomocą znaków, a koń nigdy nie ugryzie ani nie uderzy, jeśli nie pokaże znaków ostrzegawczych. Na przykład, jeśli koń zatkał uszy, oznacza to, że jest bardzo zły i mówi: „Odsuń się i nie dotykaj mnie!” A przed uderzeniem tylną nogą koń może ją podnieść. Te znaki muszą być znane, a wtedy komunikacja z koniem nie stanie się niebezpieczna.

Chociaż, ponieważ zwierzę jest duże, może po prostu podrapać się bokiem o ścianę, a ty znajdziesz się między ścianą a bokiem i zostaniesz lekko zmiażdżony. Dlatego zawsze trzeba mieć się na baczności. Musiałam zapuścić włosy i zebrać je w kucyk, żeby zawsze widzieć konia, nawet przy wietrznej pogodzie.

Teraz mamy 3 konie i każdy ma swój charakter. Na przykład nasz Admirał jest najbardziej temperamentny, zabawny i choć mówią, że koń nie ma mięśni twarzy, to wszystko jest wypisane na jego twarzy. Jeśli jest zły lub urażony, jest to natychmiast widoczne. Już z daleka widać, w jakim jest nastroju. Kiedyś na tyczce siedział latawiec, a Mikosza się do niego zbliżał – było widać, jak tańczy. A kiedy Mikosha się zbliżył, latawiec odleciał. Mikosha jest bardzo urażony! Jest cały bezwładny. Jak to jest?

Rano wypuszczamy konie (latem o wpół do piątej, zimą o 9-10) i spacerują przez cały dzień (zimą okresowo pozwalamy im wygrzać się w stajni). Sami wracają do domu i zawsze na godzinę przed zmrokiem – mają swój wewnętrzny zegar. Nasze konie mają 2 pastwiska: jedno – 1 hektar, drugie – 2 hektary. Wieczorem wszyscy idą do swojego stoiska, choć Angelo lubi też zaglądać do „domów” innych ludzi.

Nasze konie nie wiedzą, co to człowiek na grzbiecie. Na początku planowaliśmy, że ich zaprosimy, a potem, gdy zaczęliśmy się nimi opiekować, ta myśl zaczęła wydawać nam się dziwna: nigdy nie przychodzi nam do głowy siadać na plecach przyjaciela. 

Mogę usiąść, gdy koń leży – nie podskoczy, nie boi się nas. Nic im nie kładziemy, tylko krzyczymy „Mikosza!”, a oni pędzą do domu. Jeśli przyjedzie weterynarz, zakładamy im kantary – to wystarczy, aby koń przypadkowo nie drgnął.

Na początku bardzo trudno było nam fizycznie zająć się końmi, bo nie byliśmy do tego przyzwyczajeni i wydawało się, że to po prostu tragedia. Teraz nie wydaje się to możliwe.

Ale nie możemy gdzieś iść wszyscy razem – tylko pojedynczo. Trudno zaufać komuś ze zwierzętami – u nas takiej osoby nie ma. Ponieważ jednak byłem w wielu miejscach, nie tęsknię za tym, że nie znam świata.

Dodaj komentarz