Dziwny pies Rex
Artykuły

Dziwny pies Rex

Rex jest prawdopodobnie najdziwniejszym psem, jakiego kiedykolwiek znałem (a wierzcie mi, jest ich całkiem sporo!). Jest w nim wiele niezwykłych rzeczy: mgliste pochodzenie, dziwne przyzwyczajenia, sam wygląd… I jest jeszcze jedna rzecz, która wyróżnia tego psa spośród innych. Prawie zawsze możesz powiedzieć o zwierzęciu, czy ma szczęście, czy nie. Nie mogę powiedzieć tego samego o Rexie. Nie wiem, czy ma szczęście, czy jest śmiertelnym przegranym. Dlaczego? Sami oceńcie… 

Po raz pierwszy zobaczyłem Rexa na długo przed jego przybyciem do stajni. Nasze spotkanie też było trochę dziwne. Tego dnia pojechaliśmy z moim koniem Ryżulinem nad jezioro. Kiedy wracaliśmy, przez drogę przeszedł dziwny pies. Dziwne – bo jakoś od razu przestraszyłem się jej wyglądu. Zgarbiony grzbiet, ogon prawie przyciśnięty do brzucha, spuszczona głowa i całkowicie zapolowany wygląd. A zamiast kołnierza – sznurek do beli, którego długi koniec ciągnął się po ziemi. Ten widok sprawił, że poczułem się nieswojo i zawołałem psa w nadziei, że przynajmniej zdejmę z niego linę, ale on odskoczył i zniknął w zaułku. Nie udało się go dogonić, ale spotkania nie zapomniałem. Ale kiedy pojawił się kiedyś w stajni, od razu go rozpoznałem.

Do naszego drugiego spotkania nie zmienił się, tylko gdzieś zniknął ciągnący się sznurek, chociaż lina pozostała na jego szyi. I tak – cały ten sam ogon między nogami i dzikie spojrzenie. Pies czołgał się wokół beczki na śmieci, mając nadzieję, że znajdzie coś do jedzenia. Wyjęłam z kieszeni torbę i rzuciłam mu. Pies odskoczył na bok, po czym podkradł się do materiałów informacyjnych i przełknął. Kolejne suszenie zbliżało się, potem kolejne, kolejne i kolejne… W końcu zgodził się wziąć smakołyk z jego rąk, jednak bardzo ostrożnie był cały spięty i chwytając zdobycz od razu odskoczył w bok.

– Okej – powiedziałem. Jeśli jesteś taki głodny, poczekaj tutaj.

Wydawało mi się, czy też pies naprawdę lekko machał ogonem w odpowiedzi? W każdym razie, kiedy wyjęłam zarezerwowany dla kotów twarożek, on nadal siedział pod domem i wyczekująco patrzył na drzwi. A kiedy zaproponowała, że ​​podejdzie, on (a tym razem zdecydowanie mi się to nie wydawało!) nagle zapiszczał z radości, machnął ogonem i podbiegł. I odświeżywszy się, polizał rękę i jakoś natychmiast się zmienił.

Cała dzikość zniknęła w jednej chwili. Przede mną był pies, prawie szczeniak, wesoły, dobroduszny i niezwykle czuły. On jak kociak zaczął ocierać się o ręce, przewracać na plecy, odsłaniając klatkę piersiową i brzuch do drapania, lizania… W sumie już zaczęło mi się wydawać, że ten zupełnie dziki pies, który był tu kilka minut temu istniał tylko w mojej wyobraźni. To była tak dziwna i nieoczekiwana przemiana, że ​​byłem nawet trochę zdezorientowany. Co więcej, pies wyraźnie nie zamierzał nigdzie iść…

Tego samego dnia pomógł pokazać konie weterynarzowi, a później poszedł z nami na spacer. Pies znalazł więc dom. Determinacja, z jaką ustalił, że właśnie tam będzie jego dom, była niesamowita. I dostał to…

Po cichu nazwałem go „niedokończoną łuską”. Dręczyły mnie niejasne podejrzenia, że ​​jeden z przedstawicieli wspaniałej rodziny północnych husky wciąż biega w pobliżu. Bo masywna głowa, grube łapy, ogon leżący na grzbiecie w pierścieniu i charakterystyczna maska ​​na pysku korzystnie odróżniały go od zwykłych wiejskich Szarików. I jestem prawie pewien, że był w domu, nawet „na kanapie”. Bo w domu cały czas próbował usadowić się na fotelu i ciągle domagał się komunikacji. Jakoś nie mając nic do roboty postanowiłam nauczyć naszą nierozłączną trójkę psów stajennych podstawowych komend. I nagle okazało się, że ta nauka nie była dla Rexa nowa, a on nie tylko umie siadać na komendę, ale też całkiem profesjonalnie daje łapkę. Bardziej tajemnicze zwroty jego losu. Jak ten pies, jeszcze prawie szczeniak, w takim stanie dostał się do wsi? Dlaczego, skoro wiadomo, że był pieszczony i kochany, to jednak nikt go nie szukał?

A jeszcze bardziej dziwne, że pies nagle znalazł schronienie u… stajennych! Takich, których 2 inne psy bały się na śmierć i życie, którym absolutnie nie zależało na dobru koni. Z jakiegoś powodu polubili Rexa, zaczęli go nawet karmić i ogrzewać w swoim pokoiku. Właściwie to oni też wymyślili dla niego imię „Rex”, a także założyli psu szeroką obrożę w kolorze khaki, co, co prawda, dodawało temu towarzyszowi dodatkowego uroku. Jak je pokonał, pozostaje tajemnicą. Ale fakt jest.

Przed wejściem do stajni nie dowiedzieliśmy się niczego o losie Rexa. Psy niestety nie potrafią nic powiedzieć. Ale powiedzieć, że po jego pojawieniu się tam pozostały kłopoty, byłoby grzechem przeciwko prawdzie. Bo Rex ciągle szukał przygód. I, niestety, dalekie od nieszkodliwych…

Na początek został gdzieś otruty. Muszę powiedzieć, że jakość jest wystarczająco dobra. Ponieważ jednak ten etap jego życia minął bez mojego udziału z powodu kolejnego wyjazdu służbowego, sytuację znam tylko z relacji innych właścicieli koni. A w odpowiedzi na ówczesne pytania usłyszałem, że pies „źle się poczuł, został czymś dźgnięty, ale już mu lepiej”.

Jak się później okazało, nie był po prostu bardzo zły. Rex był całkiem poważnie bliski śmierci i prawie mu się to udało, gdyby nie interwencja ludzi, którzy dosłownie wyciągnęli go z innego świata. Więc to, co znalazłem, było rzeczywiście lepsze. Ale bez przygotowania okazało się, że trudno to dostrzec. Przeżył, tak. Ale z psa została nie tylko skóra i kości (bez żadnego symbolicznego znaczenia), ale był on również ślepy.

Oba oczy były pokryte białawym nalotem. Rex wąchał powietrze, chodził w kółko, nie mógł nawet znaleźć jedzenia, dopóki nie zostało mu praktycznie wepchnięte do ust, próbował się bawić, ale wpadał na ludzi i przedmioty, a raz prawie wpadł pod kopyta. I to było przerażające.

Lekarz weterynarii, do którego zadzwoniłam, powiedział ostro i jednoznacznie: pies nie jest lokatorem. Gdybyśmy mówili o zwierzaku, który ma zagwarantowane leczenie i opiekę, nadzór lekarski, to moglibyśmy walczyć. Ale pies praktycznie bezdomny, zupełnie ślepy, to wyrok. „On po prostu umrze z głodu, pomyśl sam! Jak dostanie jedzenie? Mimo to powiedział: no cóż, spróbuj wdmuchnąć glukozę w oczy. – To cukier puder, prawda? wyjaśniłem. „Tak, ona jest tą jedyną. Gorzej na pewno nie będzie… ”W zasadzie nie było nic do stracenia. A następnego dnia cukier puder poszedł do stajni.

Rex przyjął tę procedurę całkiem przychylnie. I już wieczorem zauważyli, że wydaje się, że film przed oczami psa stał się nieco bardziej przezroczysty. Dzień później okazało się, że jedno oko było już całkiem dobre, a na drugim pozostało zmętnienie, ale „tylko troszeczkę”. A dzień później pojawiły się nowe recepty na leczenie. Rexowi podano antybiotyk do oczu, wstrzyknięto mu różne medyczne śmieci… I pies wyzdrowiał. W ogóle. Znowu miał szczęście…

Jednak radość z jego dobrego samopoczucia nie trwała długo. Nic mu się nie stało przez chyba miesiąc. I wtedy…

Psy zgłosiły się na ochotnika do odprowadzenia mnie do pociągu. Rex jechał przed siebie, wesoło podskakując poboczem, gdy nagle wyprzedzający nas samochód skręcił w bok i… łomot, Rex odlatuje w bok, przewraca się i leży nieruchomo. Podbiegając, widzę, że żyje. Próbuje nawet wstać, ale jego tylne łapy uginają się i Rex niezdarnie upada na bok. „Złamany kręgosłup” – myślę z przerażeniem, dotykając psa drżącymi rękami.

Po zaciągnięciu go do domu dzwonię po kogoś, kto może pomóc. Rex nawet nie skomle: po prostu leży i patrzy w jeden punkt niewidzącymi oczami. I jeszcze raz próbuję ustalić, czy kości są nienaruszone i za każdym razem dochodzę do innych wniosków.

Po zbadaniu psa okazało się, że nie ma złamań, ale błony śluzowe są blade, co najprawdopodobniej świadczy o krwotoku wewnętrznym.

Rex jest traktowany odważnie. Co więcej, dobrze zrobione, nie tylko zastrzyki, ale nawet zakraplacz następnego dnia wytrzymuje bez oporów. Kilka dni później (hurra!) zaczął jeść.

A piesek wraca do zdrowia! I to w rekordowym tempie. Dwa dni później ucieka od zastrzyków, a trzeciego dnia próbuje z nami chodzić na trzech łapach. A po kilku tygodniach zachowuje się jakby nic się nie stało. Nawiasem mówiąc, ten incydent wcale nie zaszczepił w nim strachu przed samochodami i drogą. Ale obiecałem, że pozwolę psom towarzyszyć mi nawet do minibusa.

Rex przez długi czas miał się dobrze. A potem on… zniknął. Tak nieoczekiwane, jak się wydawało. Podczas przeszukania powiedzieli, że widzieli go w towarzystwie ludzi, którym radośnie towarzyszył. Chciałbym mieć nadzieję, że tym razem w końcu miał szczęście spotkać swoich ludzi. A limit prób, które spadły na jego los, się skończył.

Dodaj komentarz